Brakowało mi takiego Almodovara ("Przelotni kochankowie", których widziałam wcześniej to tylko przeciętna farsa)! Po pierwsze, przejrzysta i wciągająca fabuła, niezbyt przerysowana (kto zna Almodovara to wie, że w tym zakresie potrafi on bardziej "popłynąć"). Po drugie, film, dramat jakby nie patrzeć, pełen żywiołowości i koloru: barwne postaci, estetyczne wnętrza, hiszpański temperament - wszystko to w rozsądnych dawkach. Po trzecie, piękna i czytelna metafora niedopasowania płci (Robert - Banderas bawiący się w Boga, płeć nadana odgórnie, nieprzystająca do bohatera - ważny głos w debacie nad transseksualizmem). Po czwarte, świetne zakończenie (tak łatwo można było podać banalny finał na tacy, na szczęście Pedro tego nie robi). Po piąte, Antonio!!! Poproszę więcej takich seansów!
Ten film ryje psychikę, aż mało. Obejrzałem wszystkie najgorsze, najbardziej chore gore (Snuffy, Augusty itd), ale nie wryły mi się tak bardzo jak ten film. Mam pewne wątpliwości co do końcówki - czy tak powinien się zakończyć? Tak zwyczajnie? Żadnych niedopowiedzeń, pytań, zagadek? Za mało tajemniczości, ale ogólnie bardzo dobry film. Ocena obiektywna: 8/10.