który czasem ma przebłyski i wyciszenia swojej choroby. Nie widzę żadnych
wartości, które ten film mógłby nieść. Babranie się w szambie degeneratów.
I jeszcze coś. Kiedy pierwszy raz oglądałem ten film dawno temu w kinie,
napisy nie zawierały takiej ilości przekleństw jak obecna wersja z lektorem. Ciekaw jestem co się za tym kryje. Może to, że nowoczesny Polak już nie umie posługiwać się językiem pozbawionym przekleństw. Dlatego zwykłe angielskie
shit czy damn trzeba dla polskiego widza przekładać na słowa ciężkiego kalibru aby w ogóle załapał, o co chodzi. To jest miara kierunku ewolucji
cywilizacyjnej Polaków...
>> Ale może QT zaskoczy mnie wreszcie czymś pozytywnym... <<
Jeśli nie zrobił tego do tej pory, nie zrobi też w przyszłości. Bo znaczy to, że jego koncepcja kina w ogóle do Ciebie nie trafia.
Film przez długi czas ogląda się jak kupę gruzu. Trudno dopatrzeć się w nim jakiegoś porządku, estetyki czy logiki. Ale kupa gruzu mogła powstać wskutek trafienia pociskiem przecudnej rzeźby. Można sfilmować moment trafienia przy pomocy ultraszybkiej kamery, i pokazać jak rzeźba się rozpada. Ale można też uzyskany film puścić od końca i zobaczyć, jak z kupy gruzu powstaje rzeźba. Albo jak trzy osobne wątki, płaskie i głupawe, zazębiając się niespodziewanie, tworzą misterną całość. I właśnie to doznanie oferuje nam Pulp Fiction, nie przy pomocy tricków filmowych, a dzięki niezwykłemu scenariuszowi Quentina T., geniusza jednego filmu.
Jednak, żeby to dostrzec, trzeba przetrwać natłok wulgaryzmów.