"Życie, którego nie było" zaczyna się naprawdę ciekawie. Oto młoda kobieta nie może się pogodzić ze śmiercią ukochanego synka. Codziennie godzinami przesiaduje w jego w pokoju, dotyka jego
"Życie, którego nie było" zaczyna się naprawdę ciekawie. Oto młoda kobieta nie może się pogodzić ze śmiercią ukochanego synka. Codziennie godzinami przesiaduje w jego w pokoju, dotyka jego rzeczy, ogląda zdjęcia i kasety video. Szuka pomocy u lekarza. Nagle syn znika ze zdjęcia, kasety okazują się puste, a lekarz i mąż bohaterki oświadczają jej, że nigdy nie miała dziecka, a wszystko, co związane z chłopakiem, jest tylko wytworem jej wyobraźni. Dzeilana Telly nie daje sobie jednak zrobić wody z mózgu i motywowana miłością do zmarłego syna postanawia dociec prawdy. Wkrótce odnajduje Asha, mężczyznę, który zapomniał, że ma córkę. Razem za wszelką cenę chcą znaleźć odpowiedź na pytanie, kto i dlaczego tak ostro ingeruje w ich życie. Pierwsze 20 minut filmu jest naprawdę intereusjące i sugeruje dramat psychologiczny lub ciekawy thriller. Potem poziom fabuły spada coraz niżej i niżej. Finałowe rozwiązanie jest wyjątkowo nieudane i po prostu głupie. To wręcz podręcznikowy przykład tego, jak bardzo można zniszczyć naprawdę dobry pomysł. Scenarzysta musiał chyba być pijany wymyślając wyjaśnienie zagadki, która dręczy bohaterkę. Filmu nic nie jest w stanie uratować. Robi się niezrozumiały, nielogiczny i bardzo rozczarowuje. Żal mi przede wszystkim Julianne Moore. Szansy na Oscara jej ten film na pewno nie przyniesie, a jest to aktorka, którą stać na bardzo dużo. Trzymam kciuki, żeby w przyszłości była bardziej wybredna. A może ona przeczytała tylko początek scenariusza...?